czwartek, 26 maja 2016

Mój braciszek



Był ze mną od zawsze, sam nie wiem kiedy dokładnie pojawił się w moim życiu. Jak daleko sięga pamięć on tam już był. Pamiętam go małego, jak rósł i jak ja rosłem. Mimo, że był ode mnie jedynie rok młodszy, chyba niecały rok. Był dużo mniejszy ode mnie. Mój brat, zawsze ja mu pomagałem, zawsze on mnie pocieszał. Nie potrafił być samodzielny - nie dziwię się.
Pamiętam nie jedną sytuację, jak wpadałem do domu i płakałem. Byłem bezradny i bezsilny, słaby i głup...
— Patryk, zachowujesz się, jak ciota! — wykrzyczałem sam do siebie, chociaż wiedziałem, że on jest w domu. Nie wydał żadnego dźwięku, bezgłośnie podszedł do mnie i pierw szturchnął delikatnie. Po chwili usiadł obok mnie i spoglądał, jak po moich policzkach ściekają łzy.
— Kuba, jestem słaby... Oni wszyscy mają rację co do mnie... — powiedziałem, co chwilę przerywając szlochaniem i przytuliłem go. Nie odepchnął mnie, nie odtrącił, ani samemu nie objął. Po prostu pozwolił mi zrobić to co chciałem...
— Jestem do dupy, do niczego... — kontynuowałem swój monolog, cały czas przytulając mojego małego braciszka.
Myśląc dalej - nigdy mnie nie odtrącił, nigdy nie zostawił mnie samego, gdy tego nie potrzebowałem. Najważniejsze, że był, kiedy nie było nikogo innego. Zawsze mogłem mu się wygadać, wypłakać... Mimo, że to dla wszystkich mogło wyglądać na głupie.

Pamiętam dokładnie, gdy na jego skórze zaczęło pojawiać się wybrzuszenie. Początkowo wszyscy to bagatelizowaliśmy, ale postanowiliśmy udać się z tym do specjalisty. Na początku zapytała moją mamę ile on ma lat...
— Niech Pani zgadnie. - Uśmiechnęła się moja mama.
— 5 lat... - odpowiedziała patrząc na jego zęby.
Od lekarza usłyszeliśmy diagnozę.
— To po prostu gula od uderzenia. Zaniknie po jakimś czasie — wymówił pewnie i powoli, a ja czułem się jakby kamień spadł mi z serca. Zarówno ja, jak i siostra, razem z mamą - martwiliśmy się o niego.

Przed oczami nie raz pojawiają mi się zabawne sytuacje, w końcu nikt nie miał takiego braciszka, jak ja. Pamiętam, jak śmiałem się gdy on wspinał się po metalowej futrynie. Jak kładł się obok mnie gdy spałem lub mogłem się do niego przytulić usypiając. Pamiętam, jak raz z rozbiegu skoczył na zepsute krzesło obrotowe i odjechał razem z siedziskiem. Zbyt wiele z tego wszystkiego chciałbym zapomnieć - nie potrafię.
Kochałem swojego brata - był ze mną od zawsze, cały czas. Kocham swojego brata - nadal tkwi gdzieś we mnie.

Wybrzuszenie nie znikało, mimo że minął miesiąc, potem dwa i trzy. Z wybrzuszenia zrobiła się gula, a my postanowiliśmy pojechać do innego weterynarza. Usłyszeliśmy to samo, ale tym razem powiedział, że jeśli jesteśmy tak uparci - możemy zrobić prześwietlenie. Diagnoza nie potwierdziła się, tak naprawdę to był rak kości, który już praktycznie zjadł jeden z jego kręgów. Nie ma szans na operację. Dokładnie przed swoimi oczami widzę, nawet dzisiaj, łzy mojej siostry. Pamiętam łzy swojej mamy, pamiętam swoje łzy. Jebane szesnaście lat był z nami, nie ma go... Był, po prostu był. Zawsze czekał na nas w domu. Zawsze po powrocie do domu mruczał i zawijał się między nogami. Przychodził i sam siadał na kolana, sam kładł się obok na łóżku. Był towarzyszem, bratem, który wyczuwał kiedy ktoś jest chory lub smutny. Staraliśmy się jeszcze, żeby był szczęśliwy w tych ostatnich chwilach, ale nie daliśmy rady. Po kilku dniach rak przełamał jego kręgosłup, a my nie mieliśmy zamiaru patrzeć na jego cierpienie...

Musieliśmy go uśpić...

Nie ma go, po szesnastu latach... Jedyne co zostało to pustka i cisza. Wracam do domu, jest pusto. Czekam, aż ktoś wróci, doszukując się go po całym domu. Czekam, aż coś usłyszę, dopatrując się jakiegokolwiek zarysu mojego kota... Mojego brata.


Nie ma go, po prostu nie ma...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz